Kiedy u nas takie jedzenie zacznie być modne?
Wszystko bez cukru, kalorie zamiast cen, gotowane i grillowane zamiast smażonego. Organiczne lub prosto z farmy. W Stanach na każdym kroku trafiasz na produkty, które zapewnią ci nieśmiertelność.
Po dwóch tygodniach jadania śniadań w Subwayu przerzuciłem się na sieć Pret a Manger.
W mojej lodówce ciężko znaleźć jakikolwiek napój, zawierający cukier. Piję głównie dietetyczną colę bez kofeiny, Dr Pepper diet lub doskonałą herbatę Leaf. Bez cukru. W Stanach herbaty są na topie, w sklepach jest ich więcej niż jakichkolwiek innych napojów.
Kilka dni temu pierwszy raz w życiu na obiad zamówiłem sałatkę. Ja, wielbiciel tłustego, mięsnego, polanego tłuszczem i najlepiej w panierce. Poranek zaczynam od kawy, sauny i basenu. W tej kolejności.
Sam nie zauważyłem kiedy dotarło do mnie, że mając możliwość zdrowszego odżywiania, ograniczyłem mniej zdrowe potrawy. Nie całkowicie. Słodycze jadam codziennie, pizzy też nie odmawiam, ale już wszelkie fast foody omijam szerokim łukiem. Może dlatego, że tutaj jest w nich brudno.
W Stanach tzw. zdrowa żywność to nie fanaberia, ale konieczność. Odnoszę wrażenie, że wszystkie firmy starają się wytłumaczyć potencjalnym klientom, dlaczego jedzenie ich produktów jest potrzebne organizmowi. Masa produktów jest „organic”, „fresh”, „farm to table”, a soki potrafią zrobić ze wszystkiego, np. niedawno piłem coś o smaku kokosa, limonki, pieprzu i selera. Taka mieszanka.
To prawda, że jest tutaj bardzo dużo ludzi otyłych, ale jeszcze więcej po ulicach chodzi wysportowanych mężczyzn. Kobiety niestety są bardzo zaniedbane. To prawda, że Amerykanie bardzo chętnie kupują zdrową żywność, ale przypominają trochę osoby, zamawiające powiększony zestaw w McDonaldzie i… colę zero. Nawiasem mówiąc u nas masz Coca-Colę light i zero. W Stanach masz: zero, diet, diet bez kofeiny, diet sherry, diet limo.
W Pret a Manger chwytają za sałatki, ale dokupują do nich sosy. Jedna sałatka i sos to 700 kalorii. Więcej niż schabowy z ziemniakami.
Generalizuję, bo pewnie wielu nie grzeszy. Zastanawia mnie, dlaczego polskie firmy jeszcze nie weszły w ten klimat. Dlaczego tak bardzo boją się podawać wartości kaloryczne? Dlaczego tych wartości prawie nigdy nie widzimy w menu w restauracjach? Tutaj czasami bywa tak, że nie wiesz, jaka jest cena produktu, ale wiesz, ile ma kalorii. Absolutnie każdy produkt ma wyraźną tabelkę z wartościami odżywczymi, choć stosują zabieg, że wartość zawsze dotyczy „porcji”. Czyli np. paczka moich ulubionych Brownie nie ma podane, że mają 1000 kalorii, ale że porcja ma 60. Dodawanie nie jest trudne, ale w ten sposób łatwiej się oszukiwać.
Ciekawe, co musi się stać, aby i u nas zapanowała moda na „bez cukru, bez tłuszczu, na zielono”? I czy będziemy wtedy faktycznie zdrowsi i szczuplejsi? Bo tutaj niby wiele można kupić „zielonych” i „low fat” i ja to kupuję, ale już przytyłem pół kilograma, a jestem tu dopiero trzy tygodnie.